Podróż uśmiechu :)

Czasami cel podróży nie jest najważniejszy - liczy się sama droga, to, czego się na niej dowiadujesz i co robisz

Z Krakowa do Warszawy na burgera! (1) - Hel, 22.09.2015

By 23:01 , ,

Pomysł spędzenia wolnego ciepłego dnia na wycieczce do Warszawy na wegańskiego burgera z Krowarzywa wpadł mi do głowy początkiem wakacji. Plan był stosunkowo prosty- autostop do Warszawy, burger na obiad i autostop do domu. Końcem wakacji -wraz z wysypem tanich biletów na pociąg i samolot- zupełnie niespodziewanie ewoluował i został poszerzony o dwa dodatkowe miejsca, i to w różnych rejonach Polski :)

No to ruszajmyż na tego burgera! :)



Pierwsza stacja- Hel

Miesiąc wcześniej kupuję bilet na niezawodne Pendolino (studencki 48 zł). Odjazd z Krakowa o 6.07, w Gdyni jestem około 12.00.
Tutaj spotykam się z Pauliną i Damianem i wspólnie jedziemy pociągiem na Hel.
Jak się okazuje, po drodze jest przesiadka na autobusową komunikację zastępczą, o której nas nie poinformowano :( Wracamy więc tym samym pociągiem w stronę Gdyni i po drodze łapiemy kolejny pociąg na Hel, tym razem skrupulatnie pilnując przesiadki.

Wygodny szynobus na trasie Gdynia-Hel (są gniazdka :>)
Dojazd trwa w sumie około 2 godzin. Wysiadamy w centrum miasteczka i kierujemy się zgodnie z tabliczkami do pierwszego celu- Fokarium.
Bilet wstępu 5 zł, monetę wrzucamy do automatu i przechodzimy przez obrotową bramkę.
Wprawdzie nie trafiliśmy na porę karmienia, za to foki zostały grupowo zamknięte w mniejszym basenie na czas czyszczenia większego, dzięki czemu mamy dość komfortowe warunki obserwacji tych wspaniałych zwierzaków :)

Foka czająca się na ponowne otwarcie dużego basenu.

Focze przeciąganie się po popołudniowej drzemce.

Najwygodniej się pływa na grzbiecie!

I znów brzuch do góry!


Pyszczorek *.*
Obgryzanie łapki.

;-)
Fokarium jest dużo mniej spektakularne, niż się spodziewałam, foki też nie są specjalnie towarzysko nastawione wobec człowieka ;) Mimo wszystko ta krótka wizyta bardzo mi się podobała i polecam  wybrać się zobaczyć te fascynujące i pocieszne zwierzaki i przy okazji poznać kilka interesujących faktów na ich temat  (wiecie, że mają jedne z większych uszu w świecie zwierząt?)

Pogoda sprzyja - kierujemy się na plażę.

Nieduży port na Helu.


Obiekty wojskowe przypominają o bohaterskiej obronie Helu w czasie II wojny światowej.

Przyjemnie, choć nie do końca słonecznie :)

Początek Polski znajduje się właśnie tutaj.




Na Helu bardzo wieje, morze jest mocno wzburzone. Fale zalewają nam nie tylko stopy, ale i kolana :)







Na plaży jesteśmy właściwie sami, poza nieustraszonym panem Morsem :) Chociaż muszę przyznać, że woda nie była lodowata- Zatoka Pucka jest względnie płytka i woda ma wyższą temperaturę niż ta, do której jesteśmy przyzwyczajeni nad Bałtykiem.





Czas nas goni, więc musimy odpuścić początkowo planowane zwiedzanie latarni i kierować się w stronę dworca.
Warte odnotowania - gubię pasek od sandała, co w dalszej części podróży będzie dawało o sobie znać.

Tym razem do Gdyni dojeżdżamy bez przygód. W Sopocie nasze drogi się rozchodzą i już sama idę na molo na nocną posiadówkę ;) Pomimo chłodu kupuję zimne piwko w nocnym sklepie i rozsiadam się na dolnym poziomie molo.

Morze wspaniale szumi, a fale z łoskotem rozbijają się o drewnianą konstrukcję. Pojedynczy spacerowicze nie przeszkadzają mi w prywatnej kontemplacji morskiego klimatu. Staram się chłonąć kojącą atmosferę tego miejsca, zatrzymać w sobie cząstkę tej nostalgicznej nocy o słonym smaku i zapachu starego wilgotnego drewna. Serce wypełnia uczucie spokoju i odprężenia. Magiczne miejsce, wyjątkowy czas.

Przenikliwe zimno wdzierające się pod ubrania wygania mnie jednak z mojej kryjówki. Uzbrojona w aparat i statyw-gąsienicę, z ociąganiem i trochę niezdarnie przygotowuję się do próbnych nocnych zdjęć. Oto (wyselekcjonowane) efekty:

Sopockie molo.

Hotel Sheraton.

Wejście na molo.
Nasycona odświeżającym morskim powietrzem, nieśpiesznie spaceruję po opustoszałym mieście.

Wejście do Parku Zdrojowego.

Mural przy głównym deptaku Bohaterów Monte Cassino.

Ślicznie podświetlone pojedyncze drzewka w centrum.
Głód już porządnie daje się we znaki- na szczęście mimo późnej pory ratuje mnie McDonald i sałatka z frytkami :p
Dalszy kierunek- lotnisko Gdańsk - Rębiechowo!
Lotnisko jest rewelacyjnie skomunikowane w zasadzie z całym Trójmiastem- SKM jeżdżą całą dobę (oczywiście z różną częstotliwością), na stacji Gdańsk Wrzeszcz przesiadam się w nocny autobus, który z prędkością światła dowozi mnie pod sam terminal. Czas dojazdu Sopot - lotnisko wyniósł około 40 minut, a koszt- jakieś 5 zł :)

Na lotnisku spędzam pozostałą część nocy, zwinięta na wygodnym szerokim fotelu w nieczynnej restauracji. Oczy zabezpieczone opaską do spania, w uszach słuchawki (dokanałowe skutecznie odizolowują od przeszkadzających dźwięków), ale mimo to kilka razy budzę się po przylotach czarterów w środku nocy.

Przed 5.00 budzik stawia mnie na nogi- pora na odprawę. Wszystko przebiega bez zakłóceń i o 6.30 odlatuję w stronę Warszawy :)



Spodoba Ci si� r�wnie�

1 komentarze

  1. Świetny post, super blog!
    Zazdroszczę tych wszystkich przygód :)
    Zapraszam również do mnie w odwiedziny, a tam post o muzeach w Polsce.

    OdpowiedzUsuń