Podróż uśmiechu :)

Czasami cel podróży nie jest najważniejszy - liczy się sama droga, to, czego się na niej dowiadujesz i co robisz

Kraina dzika, wciąż nieodkryta - Korsyka, 16-19.10.2017

By 01:07 , , , , , ,

Kocham śródziemnomorskie wyspy! Zwłaszcza te mniej oblegane przez turystów - lubię odkrywać dla siebie miejsca mało popularne.
Gdy tylko pojawiła się opcja na kombinowany przelot na Korsykę (a wtedy nie było lotów bezpośrednich z Polski!) za niesamowite 170 zł, nie zastanawiałam się nad zakupem dłużej niż minutę 😃


PS Fotki tylko z komórki, ciągle nie miałam aparatu.

Namiot przygotowany, pasztety spakowane, wolne w pracy załatwione, gdy wtem, dzień przed podróżą Ryanair zrobił mi psikusa i odwołał loty na wyspę. SMSem.
Pierwsze pojawiło się niedowierzanie, później złość, a gdy siedziałam przed laptopem i czekałam na połączenie z konsultantem - nawet łezka bezsilności. Tak mi zniszczyć urlop... 😢
Po kilkugodzinnym (sic!) czacie i przebukowaniu biletów okazało się, że:

  • zamiast 9 dni spędzę tam zaledwie 3 dni;
  • zamiast wylotu z Wrocławia polecę z Krakowa;
  • czas przesiadki będzie krótszy;
  • stracony weekend spędzę z M. we Lwowie 💗
Summa summarum dużo zyskałam na tej zmianie, choć oczywiście wstępny plan objechania całej wyspy stopem musiałam zamienić na krótki chillout na plaży.

Zanim mogłam jednak przewracać się z pleców na brzuch leżąc na ręczniku, pół dnia zajął mi sam transport na wyspę:
 👉 Lot KRK → CRL (Bruksela Charleroi), gdzie niestety wyszłam ze strefy przylotów i musiałam ponownie się odprawić (a jak wiadomo, CRL słynie z długich kolejek do odprawy);
👉  Drugi lot CRL → FSC (Figari Sud Corse), niemal cały przespany. Po przylocie czeka na mnie niespodzianka - kontrola paszportowa.
Finalnie ok. 16:00 wyszłam z lotniska i pełna energii, ruszyłam piechotą do miasteczka po zaopatrzenie spożywcze.


Nie uszłam więcej niż 100 metrów, gdy zatrzymał się obok mnie samochód. Kierowca usilnie namawia mnie na podwózkę do miasta, choć to ledwie kilka kilometrów, a ja bardzo chciałam się trochę poruszać po długim siedzeniu na dupsku w samolotach. Kierowca jednak nie odpuszcza i ciągle jedzie obok mnie, więc w końcu wsiadam i jadę prosto pod minimarket (na miejscu totalny brak wyboru, a to, co można wziąć, jest w horrendalnie wysokich cenach, nawet jak na zachodnie standardy).

Pierwsza podwózka nastawia mnie dość optymistycznie na dalsze stopowanie do Bonifacio, więc z uśmiechem idę szukać miejsca na kilkunastokilometrowej drodze do celu.
Zatoczka jak marzenie, słońce nie wali po oczach, kierowcy jadą wolno, bo droga jest dość kręta, po drodze nie ma żadnej innej miejscowości - wymarzona sytuacja dla każdego stopowicza.
Pierwsze auto, drugie, trzecie, cisza, czwarte...
Hmm, nie trać humoru, zaraz ktoś się zatrzyma i najdalej za 30 minut będziesz na miejscu!✌
Piąte, szóste, dziesiąte....
Cisza.
Jedenaste, dwunaste...
Ok, nie idzie to najlepiej.

Idę dalej, aż do rozwidlenia dróg i próbuję łapać w drugą stronę, żeby przespać się na plaży, a rano podjechać do Bonifacio.
Dalej bez rezultatu.

Jestem na wyspie od 3 godzin, zrobiłam się już głodna, a ciągle jestem w okolicy lotniska!

Dobra, odpuszczam plażę na dziś, czas na kolejne podejście do łapania na Bonifacio.
15 minut później...
Jadę!😊


Francuzka, która mnie podrzuciła, nie znała najbardziej podstawowych słów po angielsku, niemniej korsykański w wymowie jest zbliżony do włoskiego i w ten sposób coś tam jestem w stanie zrozumieć.
Zapada zmierzch, więc zostaję przed miasteczkiem i kieruję się na nocleg na plażę (a jednak!).


Droga jest całkiem przyjemna, gdyby nie to, że muszę nią iść niemal zupełnie po ciemku... Ścieżka kluczyła wśród drzew i krzewów, a na dodatek jakieś zwierzaki (??) hałasowały i czasem jakieś świecące ślepia znienacka się wynurzały spośród liści...
Na klifie odpuściłam dalsze tuptanie w ciemności i postanowiłam tam spędzić noc.
Nigdy nie czułam takiej ulgi, jak po rozłożeniu namiotu i zamknięciu się w nim 😃
Widoki na dobranoc.

Cóż to była za idealna miejscówka do spania! Gdzieś tam z lewej strony majaczyło światło małej latarni, a przede mną tylko czerń morza i nieba i miliony gwiazdek.






O 11 zebrałam się w spacer powrotny do Bonifacio.


Droga do portu w Bonifacio.
Stary outfit jaszczurki
Skały, które wyglądają jak woda. Serio, to złudzenie optyczne nie dawało mi spokoju.

Bonifacio

Podobno najładniejsze miasteczko na Korsyce.
Zbudowane w średniowieczu na wapiennych, kruchych klifach wygląda, jakby miało zaraz z nich spaść prosto do morza.
Przynajmniej tak wygląda na większości fotek robionych z pokładu promu.

Zdjęcie z mojej ścieżki.
Bonifacio dzieli się na Górne i Dolne Miasto, analogicznie jak włoskie Bergamo.
W Dolnym Mieście się żyje, mieszka, jada obiady i pije kawę. Jest tu także marina, gdzie zacumowane jest mnóstwo łódek, jachtów i jachcików. Królują głównie kompaktowe rozmiary, pewnie przez ten wąski przesmyk, który trzeba pokonać przed zacumowaniem w porcie.


Górne Miasto to piękne, historyczne budynki, kręte wąskie uliczki, kamieniczki z wejściami pozbawionymi drzwi, muzea, kościoły i fantastyczne punkty widokowe. Wszystko jest bardzo fajnie opisane na tablicach informacyjnych - szkoda, że tylko po francusku (a może korsykańsku?).
Szerokie schody prowadzące do Górnego Miasta. Dla leniwych - jest też funikular, kolejka linowa.
Punkt widokowy na klify.
W tle widać wybrzeże Sardynii.

Jeden z kościołów, niestety zamknięty.
Spacerując po mieście, dotarłam do Schodów Aragońskich - wg legendy schody zostały wykute w skale przez żołnierzy w ciągu jednej nocy podczas oblężenia miasta w XV wieku, aby miejscowa ludność mogła się tam schronić. W rzeczywistości schody są na pewno dużo starsze i służyły mieszkańcom jako jedyna droga do Studni św. Bartłomieja, źródła słodkiej wody.
Wstęp kosztuje 2,50 € i są to świetnie wydane pieniądze, zwłaszcza że dodatkowo mogę odpocząć od plecaka 😊

Schodów jest dokładnie 187 i są okrutnie wysokie - w tych czasach żaden kierownik budowy by tego nie puścił. Na dodatek wyślizgane po bokach, więc koniecznie trzeba się trzymać poręczy przy schodzeniu.
Ścieżka przy morzu.





Widok z dołu na schody.
Stromo!
Kręcę się dalej po mieście i tak trafiam do cytadeli, kolejnej flagowej atrakcji Bonifacio. Nie wchodzę jednak do środka, bo jakiś dziwny facet się tam kręci i trochę mnie to odstrasza 😛
I to by było na tyle z tej korsykańskiej perełki - przyjemne miasteczko do spacerowania, postrzelania fotek na tle turkusowego morza i białych klifów, a dla bardziej majętnych niewegetarian - spróbowania kuchni korsykańskiej ze specjalnie przyrządzanymi mięsami.
Bo tanio to tutaj nie jest - najzwyklejsza margherita kosztuje ok. 8-9 €, kawa z ciastkiem to podobny wydatek.
Zamiast knajpy wybieram więc mały market i bagietkę z dżemem na obiad przed wyjazdem z miasteczka 🙂
Pożegnalna panorama Bonifacio.

Plaża Rondinara

Być na Korsyce i nie poplażować? No way!
Rondinarę wybrałam zupełnie przypadkowo, szukając na mapie plaży w okolicy Bonifacio i Porto Vecchio. W Bonifacio szybko złapałam Sardyńczyka, który jechał w tamtą stronę. Od razu pożałowałam, że odpuściłam sobie naukę włoskiego, tak wiele mogłam się od niego dowiedzieć o wyspie...
Droga dojazdowa do plaży ciągnie się przez jakieś 6-7 km. W pierwotnym planie zamierzałam się nią po prostu przejść, ale uznałam, że spróbuję szczęścia i machnęłam od niechcenia ręką, gdy tylko usłyszałam zbliżający się samochód. I proszę, zatrzymał się 😀 Do plaże dojechałam więc z młodą rodzinką z małym dzieckiem, które uważnie mi się przyglądało przez całą drogę przez piaszczyste wertepy.

Na miejscu okazało się, że Rondinara jest jedną z najsłynniejszych korsykańskich plaż. Jest położona w zatoce, a od strony morza wygląda jak wielka muszla. Dodaj do tego bielutki drobny piasek, turkusową wodę, płytkie wybrzeże i niemal zupełny brak wiatru i wychodzi przepis na plażowy sukces.

W sezonie jest tu okropnie tłoczno, ja miałam plażę prawie na wyłączność.
Popołudnie spędzam więc na piasku, grzejąc się w lekkim słońcu i drzemiąc na kocu.
Przed wieczorem zbieram się na moją tajną miejscówkę na nocleg - tym razem nie zamierzam człapać po ciemku!


Dopiero z dalszej perspektywy Rondinara pokazuje swoje najpiękniejsze oblicze, zwłaszcza w zachodzącym słońcu 😍


Nocleg w grocie i plaża nudystów

Droga na nocleg jest jak droga przez mękę - pomimo nawigacji gubię się kilka razy, bo ścieżka jest prawie całkowicie zarośnięta, więc na dodatek mam poobdzierane nogi od przedzierania się przez krzaki. Dobrze, że po jakimś kilometrze wychodzę na otwartą przestrzeń i teraz czeka mnie tylko wspinanie się po skałkach.


W oddali wypatrzyłam dziurę w tych skałach - grota! 💗 Tak to jeszcze nie spałam, szkoda byłoby nie skorzystać z takiej okazji!
Ta czarna dziurka na górze - to mój pokój z widokiem na morze.
Wspinam się po chwiejących się pod stopami blokach skalnych. Trzeba ostrożnie stawiać stopy, nie potrzeba mi skręconej kostki tak daleko od ludzi!
Grota wygląda jak wymarzone miejsce na nocleg - mam dach nad głową, półkę na plecak, widok na rozgwieżdżone niebo i przy okazji dość kiepsko wypoziomowaną podłogę (zabezpieczam się kilkoma gadżetami z plecaka i luźnymi skałami, żeby w nocy nie sturlać się prosto do wody). Podłoga jest też z mało przyjaznego kręgosłupowi materiału, ale karimata załatwia sprawę i śpię jak królewna - żadnej drobnej skałki ani nawet ziarnka piasku nie czuję!

Widok na dobranoc.
To był jeden z najfajniejszych noclegów w podróży 💗




A rano po przebudzeniu... zobaczyłam to:


Ponieważ 7:30 to nie jest właściwa pora na wstawanie, gdy jest się na leniwej wycieczce, to pogadałam jeszcze przez telefon z M. i z Mamą, spakowałam się i doleżałam do sensownej godziny 10:00.
Plan był taki: idę na plażę zjeść śniadanie, potaplam się w morzu i jadę do Porto Vecchio - żeby nie było, że niczego na tej Korsyce nie widziałam.
Ale wtedy... zobaczyłam TO:

Łooo Panie!!! Zostaję tutaj!
Czerwona Plaża poza swoimi niewątpliwymi walorami krajobrazowymi ma jeszcze jedną nieocenioną zaletę - absolutnie nikt tutaj nie przychodzi! A wiadomo, w samotności włączają się dzikie instynkty i dlatego właśnie postanowiłam spróbować plażowania nago 😀
Dzięki temu odpadnie mi też suszenie kostiumu, no same plusy!


Nie spodziewałam się, że będzie to dla mnie tak odmienne od normalnego plażingu doświadczenie , a już na pewno nie tego, że tak bardzo mi się spodoba! 😊 Jakby tylko jeszcze gdzieś trafiła mi się taka okazja, to na pewno skorzystam z możliwości opalenizny bez ŻADNYCH pasków 😀
PS Nie, nie będzie tutaj moich nagich zdjęć 😛






Po drugiej stronie zatoczki była też piaszczysta plaża dla wielbicieli "piasku wszędzie".


Obijam się tak (ciągle bez ciuchów!) do popołudnia, aż w końcu muszę się zbierać w drogę powrotną do Figari. Ponownie tą wymagającą ścieżką...

Ostatnie spojrzenie na prywatną plażę nudystów.

To przykład idealnie zrobionej ścieżki - wiesz, gdzie iść.


Przylądek Rondinara.

Po lewej stronie takie ładne, sielskie widoczki.
Docieram do Rondinary, jem na plaży ostatnie kęsy bagietki z dżemem i łapię stopa w stronę Figari.
Kolejny raz mam szczęście i zatrzymuje się pierwszy samochód - z Panią, która swobodnie rozmawia po angielsku! Niespotykana sprawa na tej dzikiej wyspie.
W Figari zaopatruję się w jakieś przekąski, żeby tylko przetrwać noc i poranek przed podróżą.
Boże, jak drogo jest w tym sklepie :/

Na lotnisko idę pieszo, dla zabicia czasu. Okolica jest bardzo wiejska - na podwórkach chodzą gęsi, kury, kaczki, a na dokładkę - także jałówka na drodze dojazdowej do lotniska.


Niestety przestraszyła się i uciekła w krzaki.
Piękny zachód przed lotniskiem.
Na lotnisku okazuje się, że terminal jest zamykany na noc. Miła Pani z obsługi pokazuje mi jednak kawałek miejsca na zewnątrz, pod zadaszeniem, gdzie mogę się rozłożyć z karimatą i śpiworem i poczekać do rana na lot.
Myję włoski i siebie (nie, nie ma pryszniców, uprzedzam, ale umiem sobie radzić bez nich), jem ostatnią bagietkę z jakimś smarowidłem i układam się do snu.
Dobrego snu, bo jest cicho, sucho i ciepło, czego chcieć więcej 🙂
Duża francuska bagieta
Rano już tylko powrót na spokojnie:

  • lot do Beauvais (miejsce przy oknie!);
  • lot do Wrocławia (znów miejsce przy oknie!);
  • późnowieczorny autostop do Krakowa;
i przed północą melduję się w domku 🙂




Podsumowanie kosztów:
  • loty (4 odcinki: KRK > CRL > FSC, FSC > BVA > WRO, każdy 10€, Ryanair): 170 zł
  • jedzenie na miejscu - 15,30 €
  • bilety wstępu (Schody Aragońskie w Bonifacio) - 2,50 €
W sumie ok. 250 zł.
Miało wyjść inaczej, niż wyszło, ale i tak było pięknie!
Chociaż przyznam, że Korsyka to trudny temat i nie jestem przekonana, że znów się tam wybiorę. Pomimo ogromnego czerpania z tradycji włoskich jest to ciągle Francja, a ja jakoś nie potrafię się z nią polubić ;)

Spodoba Ci si� r�wnie�

0 komentarze