Dolina Prosiecka i Kwaczańska, 1-2.08.2020
Po ostatniej wizycie w Kalamenach trzy lata temu obiecałam, że jeszcze tutaj wrócę... A obietnic należy dotrzymywać 😊
Dolina Prosiecka to moje stare niespełnione marzenie z 2017 roku, gdy wracałam z Węgier i zahaczyłam o Kalameny. Zresztą wszystko zostało już o dziwo opisane 😉
Kolejny pandemiczny weekend w Krakowie z upalną pogodą aż prosił się o wyjazd w tamte strony - nie mogłam więc odmówić, zwłaszcza, że miał to być babski wyjazd z atrakcyjnym noclegiem pod namiotem z widokiem na jeziorko termalne w Kalamenach 💗
W sobotni poranek pakujemy się do auta i po mniej więcej 3 godzinach jesteśmy w Prosieku na parkingu. Opłata za parking dla pani sprawnie zarządzającej ruchem na polu wynosi 2€. Przy okazji dostaje się też mapkę z zaznaczonymi szlakami - jak się okazało, jest to BARDZO WAŻNA mapka i dobrze jest mieć ją pod ręką.
Dolina Prosiecka
Kierunek - niebieski szlak, ruszamy! 😀
Początek szlaku wije się przepiękną Doliną Prosiecką. Woda wyrzeźbiła w wapieniu wspaniałe formacje krasowe, a na części z nich Słowacy dla ułatwienia zainstalowali drabinki, mostki lub łańcuchy. Czasem są bardziej, czasem mniej potrzebne - na pewno fajnie urozmaicają trasę.
W sezonie bardziej deszczowym wierzę, że może robić wrażenie, teraz nie wygląda zbyt ... hmmm.... imponująco. Mimo to warto sobie zrobić przy nim chwilę przerwy, do czego dodatkowo zachęca kilka płaskich głazów do siedzenia i miły cień.
Dalej szlak prowadzi przez wieś Velke Borove, gdzie zatrzymujemy się na radlera i Kofolę.
Przy okazji oglądam przez dziury w płocie, jak się podkuwa konia. Od razu włącza mi się rozkmina - czy podkuwanie sprawia ból koniowi? Na pewno wygląda na poirytowanego, bo rzuca łbem i prycha.
Sprawdziłam w domu - umiejętne podkuwanie nie sprawia bólu. Uff, na szczęście 🙂
Dolina Kwaczańska
Po wyjściu ze wsi, idąc dalej niebieskim szlakiem, wchodzimy na obszar Doliny Kwaczańskiej.
Jest bardzo podobna do Prosieckiej (liczne formy krasowe), ale bez dodatkowych atrakcji w postaci drabin lub łańcuchów. Powiedziałabym, że jest też bardziej zielona.
Taką spokojną trasą dochodzimy do starego młynu w Oblazach.
Wszystkie mechanizmy w młynie działają, ale służy już tylko jako atrakcja turystyczna, którą można zwiedzić za darmo lub za datek do skrzynki.
Przy młynie jest też małe stadko kóz, które nauczyły się bawić z ludźmi i sępić od nich jedzenie.
Mają jednak tyle dziecięcych adoratorów, że opuszczam uganianie się za nimi i wciskanie im mojej foccacii, zresztą wątpię, żeby był to dla nich przekonujący argument.
Zamiast tego podziwiam niesamowicie przejrzystą wodę i radość Kseni bujającej się na huśtawce. 🙂
Pora zmienić kolor szlaku na czerwony.
Idziemy zgodnie z oznaczeniem, intuicyjnie, do przodu.
Znacznie mniej tutaj ludzi, ale zwalam to większą popularność niebieskiego szlaku.
Przy okazji miło się idzie wzdłuż potoku, jest dość płasko, więc zupełnie nie ma na co narzekać.
Dopiero w Hutach Ania orientuje się, że coś tutaj nie gra.
Tym "czymś" jest obecność parkingu i postoju taxi.
Łapiemy w końcu GPS-a, porównujemy z mapą na tablicy i mapą w ręce:
- pierwszy wniosek - mapy na tablicach kłamią i szlaki są źle oznaczone
- drugi wniosek - jesteśmy na czerwonym szlaku, ale z drugiej strony 😁
Gdzieś tam musiało być rozwidlenie, tylko gdzie dokładnie? Żadna z nas nie pamięta oznaczenia.
Zresztą to jest stała cecha szlajania się po Słowacji - szlaki są tragicznie oznaczone.
Wracamy potulnie tak, jak przyszłyśmy, teraz już ostro pilnując z zegarkiem w ręku potencjalnej odnogi szlaku.
Przynajmniej widoczki były naprawdę ładne. |
Czerwony szlak (we właściwym kierunku) był tak fatalnie oznaczony, że praktycznie jest niewidoczny dla osób idących od strony starego młyna. Nie rozumiem, jak inni umieją się tam odnaleźć (zakładając, że są pierwszy raz i kierują się oznaczeniami na drzewach i skałach, których jest tyle, co kot napłakał).
Na tym odcinku jest kilka źródeł wody i piękne punkty widokowe. Na przykład takie, na Malý Roháč:
Na pierwszym tle Pinky, w tle - Malý Roháč |
Szlak prowadzi przez las i mimo bardzo dużego spadku wysokości zupełnie się tego nie odczuwa - kolana nie bolały mnie nawet przez sekundę. Istny *M*A*G*I*C* 😁
Nauczone wcześniejszym doświadczeniem, trzy razy bardziej pilnujemy skrętu na żółty szlak, żeby wrócić do Prosieka - tutaj na szczęście kierunkowskaz jest dobrze widoczny.
Ok, ostatni etap. Miało być płasko jak po stole, łagodnie, bez szukania znaków... A tu początek wybił nas ostro pod górę, później szlak prowadził przez ogrodzone pastuchem pastwiska krów, gubił oznaczenia i na końcu prowadził ostro w dół do samego Prosieka. Jak kończyć, to z przytupem!
Niewinny - wydawałoby się - początek |
TAKIE panoramy *.* |
I takie też - widoczne jezioro Liptovská Mara |
Cała trasa miała długość 21 km i zajęła nam ponad 7,5 godziny.
Dokładna mapa do zobaczenia tutaj. |
Kalameny
- wytyczono porządny parking na samochody (teraz oblężony przez kampery),
- pojawił się mały foodtruck z jedzeniem w postaci hotdogów, zapiekanek i frytek!
A także z piwkiem i napojami; - sporo kamperów i samochodów parkuje na dziko i rozkłada obozowiska nie tylko wokół wody, ale też na wzniesieniu, gdzie kiedyś spałam. Jakim cudem oni tam wjechali?? 😮
- mniej jest tutaj rebelianckiej młodzieży.
To była świetna decyzja, zważywszy na to, że w nocy temperatura wynosiła jakieś 10 stopni i mimo dobrego ekwipunku trochę zmarzłyśmy. Nie pomogły ciepłe śpiwory ani bielizna termiczna, duża wilgotność zrobiła swoje.
Jakość jak to z telefonu. |
Drugi dzień spędzamy na spokojnie przy jeziorku w Kalamenach - jedząc, odpoczywając, mocząc się w wodzie, czytając książki, spacerując po najbliższej okolicy. W końcu po co co jechać nad oblężone jezioro Liptovska Mara, skoro tutaj mamy już zaanektowany teren przy brzegu, ciepłą wodę i zaparkowane auto? 😁
Wyjazd na Słowację nie mógł się też odbyć bez narodowej potrawy - smażonego sera z hranulkami i tatarską omacką! Moja ulubiona bomba cholesterolowa, zwłaszcza z tym maleńkim kawałkiem warzywka dla ozdoby (plasterkiem pomidora lub szczyptą kiełków lub plasterkiem ogórka) 💗
Taka porcja kosztuje ok. 7€ - jako państwa o podobnym stopniu gospodarczym, Słowacja jest zauważalnie droższa niż Polska. Zawsze o tym zapominam.
No ok, tutaj warzyw było naprawdę dużo. |
- dojazd: 40 zł
- parkingi: 3 €
- jedzenie w PL: 20 zł
- jedzenie w SK: 10 €
1 komentarze
Wpisy są naprawdę ciekawe. Czekam na kolejny.
OdpowiedzUsuń