Podróż uśmiechu :)

Czasami cel podróży nie jest najważniejszy - liczy się sama droga, to, czego się na niej dowiadujesz i co robisz

Jezioro Como i Bergamo - 31.10-1.11.2014

By 20:34 , , , , ,

Jak widać- wakacje były dobrym czasem polowania na tanie loty :) Piękne Como marzyło mi się już w lecie, ale dopiero na jesień udało się go zrealizować!



Tym razem postanowiłam lecieć sama- bilety szły jak świeże bułeczki, więc nie było czasu na czekanie na decyzję przyjaciół. Trochę się obawiałam, jak cała podróż wypali, ale jak zaraz się okaże- było prześwietnie :)

Do Katowic, skąd mam wylot, jadę samochodem z czwórką osób z forum f4f- szybko, wygodnie i bez marnowania czasu :))
Lotnisko bez szału, dojazd utrudniony- w wersji low cost sporo przesiadek, w wygodnej- drogo (autobus bezpośredni/samochód). Security drobiazgowe i dokładne.

Załapałam się znów na miejsce przy oknie :D Linia W6
Lot mija szybko i bez niespodzianek- po 21.00 jesteśmy na Orio al Serio.

Początkowo chciałam spać oczywiście u CS, jednak trochę za późno zaczęłam odpisywać na requesty i niestety zostałam bez noclegu. Ale, co to za problem dla mnie! Dach nad głową mam, ciepło mam, jedzenie też, łazienki czynne i nawet śpiwór przyleciał w plecaku- dziś Proszę Państwa udajemy się na spoczynek na lotniskowej podłodze ^^
Próbuję spania na ławce, ale podłoga jednak okazuje się wygodniejsza.
Noc nie mija tak dobrze, jak na Skavście- nie ma co liczyć na ciszę, światła jarzą się ostrym światłem, firma sprzątająca działa na pełnych obrotach. O 3.30 ochroniarz kończy moje nocne dogorywania.
Wg ułożonego naprędce planu idę się ogarnąć do toalety (40 minut zaplatania włosów, mój rekord :p) i o 5.00 zaczynam spacer do oddalonego o jakieś 5 km Bergamo.
Trasę sprawdziłam na Maps Google- wszystko fajnie i szybko, nawet bardzo szybko- musiałam iść ekspresówką :p Poranny prawie-jogging zaliczony!


Całe szczęście przeżyłam tę trasę i nawet udało się trafić na stację kolejową.Po nerwowej bieganinie po remontowanym dworcu i znalezieniu automatu biletowego wskakuję do pociągu do Lecco. 6.08 odjeżdżamy :)

Ciepły włoski brioche z czekoladą- najlepszy pomysł na śniadanie :)

LECCO

Przed 7.00 rano melduję się na miejscu.
Dworzec i imponujący widok w tle.
Do 11.00 wałęsam się po miasteczku, wtykam nos w każdą uliczkę, którą znajdę (im mniejsza i węższa, tym lepiej!) i inhaluję się alpejskim powietrzem :)
Krótka fotorelacja, nacieszcie oczy:

Górski strumyk.


Oto ja :)


Poranne słońce + Alpy = mix doskonały


Uroczy zaułek między kamieniczkami.

Widok z cmentarza w górnych partiach Lecco - prawa strona...

... i lewa strona.

Wieżyczka Bazyliki Mniejszej San Nicolo.

Bazylika wewnątrz...

... i zewnątrz.

<3



Na placyku pomnika Mario Cermenati, włoskiego polityka.
Miasteczko ma wspaniałą panoramę i jest naprawdę urzekające, jednak na tyle małe, że postanawiam odwiedzić kolejną perełkę. Wybór pada na Como- jadę bezpośrednim autobusem z placu przed dworcem (linia C40, bilet kupujemy w kiosku na dworcu, koszt 3,20e, o ile dobrze pamiętam).
Widoki z autobusu też są fantastyczne:


Trochę korków, rozgadanych Włochów i 1,5h później wyskakuję z autobusu.

COMO

Widok tuż po wyjściu z autobusu:


Czas na spacer wzdłuż jeziora:

Promenada.

Widoki z promenady na jeziorko, ach :)



Trafiła się mglista pogoda. Wszystkie zdjęcia jak za zasłonką...

Ta spora willa-pałac należy podobno do pana Clooney'a :)

Funiculare- kolejka na wzgórze Brunate.

Tyle słońca w całym mieście! :)

Autorstwa Włocha, który bardzo chciał się umówić na kawkę ;)
 Po spacerze i wygrzaniu pyszczka postanawiam wjechać na wzgórze Brunate.
Funiculare, czyli kolejka górska, kosztuje 3e w jedną stronę i 5,5e w dwie strony. Uwaga, są zniżki studenckie, zauważyłam niestety dopiero po zakupie biletu :D
Po części z oszczędności, po części dla większego funu wykupuję bilet w jedną stronę. Przecież zejście nie może być zbyt ciężkie, prawda?

Funiculare uciekająca sprzed nosa. Złośliwy automat nie wpuścił mnie na czas :(
Kolejka wjeżdża dokładnie 7 minut- i oto jestem w krainie mgiełki... To jedno z lepszych ujęć:


Na wzgórzu za to można podziwiać kościół św. Andrzeja:

Tutaj fasada...

I bogate wnętrze.
Na wzgórzu nie bawię zbyt długo, niestety czas mnie goni- umówiłam się o 18 z Siegfriedem. Kieruję się z powrotem w stronę Como.

Jesień w pełnej krasie.
Tubylec :)
Zejście wydawało się dość przyjemne, do czasu przejścia w drogę żwirowo-kamienną :p Kolana bolą przez 2 dni :p W połowie drogi rozważam sturlanie się, ale zdrowy rozsądek zwycięża. Uwaga, samo zejście zajęło prawie godzinę!

Mimo niedogodności widoki są naprawdę przednie. 

Funiculare jadąca na wzgórze.

Jedna z ładniejszych panoram z górująca Katedrą.
Po zejściu stwierdzam, że aby zdążyć na bezpośredni autobus do Bergamo muszę pobiec na dworzec. Problem polega na tym, że nie wiem, w którą stronę się kierować :D Jakimś szóstym zmysłem udaje mi się jednak dotrzeć na czas- niestety bilet należy zakupić w kasie, przy której stoi łańcuszek ludzi.
Autobus ucieka :(
Decyduję się na przesiadkę w Lecco. W międzyczasie lecę obejrzeć Katedrę Duomo:

Imponująca fasada. Nie mam czasu na zajrzenie do środka :(

Naprzeciwko- Teatr.
Dojeżdżam do Lecco. Miałam nadzieję złapać pociąg o 18.12, ale znów trafiam na kolejkę do kasy biletowej :/ Odczekuję kolejną godzinę na pociąg, spacerując po miasteczku. Spóźnię się do Siegfrieda, boję się, jak to odbierze, ale póki co nie robi mi wyrzutów.
W pociągu spotykam jeszcze towarzyszy podróży z Krakowa :)

Como podobało mi się dużo bardziej niż Lecco- już rozumiem, dlaczego George Clooney postanowił tam zamieszkać ^^ Wyjątkowo malownicze miejsce, mój najnowszy raj na ziemi!

O 20.00 nareszcie jestem na miejscu :)

BERGAMO

Siegfried przyjeżdża po mnie na dworzec razem z trzema Belgijkami, które też zatrzymały się u niego na noc :) W samochodzie jest naprawdę wesoło, o dziwo dość łatwo idzie mi talking in English ;)
W domu zajadamy się przepyszną pizzą, pijemy winko i wódki (prezenty od polskich Surferów ;) najczęściej razem z Ptasim Mleczkiem w paczce) i szykujemy się na Halloween!

U góry kara za spóźnienie, czyli zeszłoroczny kostium S. :D Poniżej malowanki w łazience.
Jedziemy do jednego klubu (tak, tutaj normą jest prowadzenie samochodu po spożyciu), niestety dziewczyny nie są zachwycone, więc zmieniamy lokal na prawie identyczny :D
Oczywiście znów nie jest zbyt awesome, więc Siegfried zabiera nas na parking podziemny, gdzie grupka ludzi tańczy jakiś folk :D Na początku raczej stoję i podziwiam te tańce, ziąb i chłód dają w kość. Niedługo jednak porywa mnie Luigi i przy nim zaczynam uczyć się kroków :D Całkiem szybko łapię i aż do 3.00 nie schodzimy z parkietu ;)



Wytańczyłam się za wszystkie czasy, było prześwietnie ;)) Zwłaszcza tańce grupowe typu Zorba. Chyba cała nasza zagraniczna czwórka spodobała się Włochom, bo wybaczali nam wszystkie potknięcia i nadepnięcia :D

O 3.00 jednak zupełnie padam i błagalnym wzrokiem proszę Siegfrieda o powrót do domu.
Całusy, przytulasy, niekończące się pożegnania i wsiadamy do samochodu.
To jednak nie koniec wieczoru- okazuje się, że w międzyczasie służby parkingowe czy ktoś tam inny odpowiedzialny zamknął wszystkie szlabany przy wjazdach i wyjazdach :o Próbujemy też wjazdami dla dostawców, ale nic z tego. Mentalnie pogodziłam się już z myślą o noclegu w aucie, ale jednak znajdujemy wyjazd, gdzie kamienne pachołki są na tyle szeroko rozstawione, że można się wydostać! Uff, jednak dziś będzie mi dane pospać w normalnym łóżku :))
W domu udaje mi się zmyć cały make-up, po czym padam bez życia na łóżko.

Śpię do 10.30- dziewczyny zbierają się na pociąg do Mediolanu, ja zaczynam okupować łazienkę :) Siegfried robi herbatkę i częstuję (jakżeby inaczej!) słodkim rogalikiem na śniadanie, a później proponuje wspólny spacer po mieście! :))

Słodki rowerek i słodki psiak :)
Pierwszy cel- wzgórze San Vigilio- wjeżdżamy samochodem, a dla niezmotoryzowanych polecam wejście piechotką (sama weszłam później, żaden wyczyn) lub Funiculare jadącą z Citta Alta.

Zamek na San Vigilio.
Widok na Bergamo i okolice.
Po niedługim czasie szybko głodniejemy. Wprawdzie mam dziką ochotę na pizzę, ale postanawiam spróbować tradycyjnej potrawy pochodzącej z Bergamo - polenty.
Podstawą jest mączne ciasto, płynnej konsystencji, coś jak gęsty grysik/kasza manna. Kiedyś jadano to z małymi ptaszkami (!!), w dodatku razem z ich wnętrznościami (!!!), jednak aktualnie zabrania się takiej praktyki (uff...). Do wyboru są polenty z mięsem, mięsem i sosem pomidorowym, tuńczykiem, serem itp. Ja wybrałam z regionalnym serem Taleggio. Smak taki sobie, przypuszczam, że mięcho lepiej tutaj smakuje :D


Polentę wcinamy tutaj- w luksusowej plenerowej restauracji:

Na pytanie Siegfrieda- co to może być? Odpowiedziałam, że pewnie jakaś zbiorowa łaźnia :D Byłam całkiem blisko prawdy- służyło to bowiem za miejską pralnię i dodatkowo miejsce plotek ;)

Po obiedzie koniecznie coś słodkiego- pyszne, kremowe gelato <3

Około 14 Siegfried musi się zbierać do domu- po gorącym pożegnaniu czas na samodzielny spacer po Citta Alta:
Biblioteka Angelo Mai na Piazza Vecchia

Fasada Basilici di Santa Maria Maggiore

Wnętrze urządzone naprawdę z przepychem.

Katedra św. Aleksandra
 Pyszności na wystawach:

Polenta w wersji słodkiej! Czekoladowa figurka na czubku to mały ptaszek, na pamiątkę poprzedniej tradycji.

Tyyyyyle pizzów <3

Moc słodkości!
Pogoda dopisuje, siły też, więc jeszcze raz wychodzę na San Vigilio:

Świeżutkie kaki prosto z drzewa!

Zbliżenie na Citta Alta.

Przed samym wyjazdem z miasta skusiłam się jeszcze na pyszny kawałek pizzy:
Godna porcja na duży głód.

Czekam dość długo na autobus na lotnisko- na tyle długo, aby w końcu zrobić wystarczająco dobre zdjęcie nocnego widoku na Citta Bassa :D

Ta łuna z tyłu to lotnisko :)
Przyznam się, że Citta Bassa odpuszczam po opinii Siegfrieda: "tam ludzie tylko śpią i zakupy robią, nic tam nie ma" ;) Wolałam powłóczyć się po Citta Alta, pogadać z Włochami, posiedzieć na Murach Obronnych, powygrzewać się w słońcu... :)

Przyjechałam na tyle wcześnie na lotnisko, że jeszcze śmigam do centrum handlowego Orio al Serio zaraz obok lotniska. Dużo fajnych sklepów i knajpek, polecam :)

Lot mija spokojnie i szybko, o dziwo mam całą trójkę obok siebie wolną, więc rozkładam się na siedzeniach i drzemię :D Przed lądowaniem udaje mi się pstryknąć trochę zdjęć nocnego Śląska:

Na żywo oczywiście ładniej.
Do Krakowa dojeżdżam koło 1.20, a w domu ląduję finalnie o 2.00 (nie chciało mi się pedałować :p).

Podsumowanie kosztów:
  • wycieczka nad jezioro Como- 16,40 e (transport Bergamo-Lecco-Como-Lecco-Bergamo i kolejka na wzgórze Brunate)
  • jedzenie - 13 e i 40 zł
  • autobus na lotnisko z Bergamo- 2,20 e
  • lot i dojazd do KTW - 138 zł
Sumarycznie 311 zł. Gdybym nie była takim obżartuchem, na pewno byłoby ciut taniej, ale Nobla dla tego, kto się oprze włoskim aromatom.... ;) dla mnie to jedna z najlepszych kuchni!
Po tej krótkiej podróży mogę powiedzieć wszem wobec- nie jest to może miejsce, gdzie mogłabym spędzić resztę życia- potrzebuję jednak trochę więcej wrażeń w codziennej egzystencji- ale to kolejny raj na Ziemi, gdzie można naprawdę psychicznie wypocząć. Dawno nie czułam się tak szczęśliwa i spokojna :)) Chcę tam wrócić jeszcze nie raz, aby znów naładować akumulatory! :)

Praktyczne info:
  • jedna z najlepszych relacji, jaką czytałam - polecam serdecznie, mnóstwo praktycznych informacji i zdjęć
  • toalety w Bergamo są w kilku miejscach w centrum miasta, ładnie oznaczone, darmowe, zadbane.
  • ciężko o zwykły sklep spożywczy; ja zrobiłam zakupy w CH Orio al Serio i w sklepie Conad, który znalazłam, włócząc się po Lecco

Ledwo wróciłam, to już za tydzień kolejny wylot.... Tym razem do rowerowej Holandii! :)
Relacja już niedługo, obiecuję ;)

Spodoba Ci si� r�wnie�

0 komentarze