Podróż uśmiechu :)

Czasami cel podróży nie jest najważniejszy - liczy się sama droga, to, czego się na niej dowiadujesz i co robisz

Izrael - Jerozolima i Morze Martwe, 25-28.11.2017

By 19:36 , , , ,

Choć historia turystyki w Izraelu sięga wczesnego średniowiecza, największy boom na podróże do tego kraju rozpoczął się... jesienią 2015 roku. Wszystko dzięki hojnym dotacjom izraelskiego rządu - tanie linie otworzyły dziesiątki tras do Europy, a turyści masowo zaczęli wykupywać bilety w cenie dużej pizzy. Dwa lata później poleciałam więc i ja (i M.)! 😇


Żeby jednak móc to zrobić, pierwsze trzeba się dostać do Lublina, skąd mamy lot.
Jak? - oczywiście autostopem 😎 Szkoda tylko, że lotnisko jest na strasznym zadupiu i z centrum miasta musimy się posiłkować  taksówką.
Jakie jest lubelskie lotnisko? Na plus - małe i kameralne, w ciągu dnia odbywa się kilka lotów, więc nie ma zupełnie żadnych kolejek. Na minus - dojazd do niego to mordęga i zajmuje ponad pół dnia. Zwłaszcza z Krakowa. Dziękuję, raczej więcej nie skorzystam ;)

Czeka nas bardzo długi lot (jak na lowcostowe standardy) plus nocka na lotnisku, więc przezornie zaopatrujemy się w flaszeczkę wina (na lot) i wódki (na pobyt).
To była jedna z najlepszych decyzji  tego wyjazdu 😉

Sandałki w listopadzie ❤

W Tel Avivie lądujemy po północy i zgodnie z planem spędzamy noc na lotnisku (śpi się tutaj rewelacyjnie, polecam z czystym sumieniem).

Rano, wyspani, ogarnięci i najedzeni - jedziemy do Jerozolimy.

Oczywiście stopem!

Kawałek podrzuca nas Izraelczyk, drugi kawałek Palestyńczyk i to z nim przekraczamy granicę izraelsko-palestyńską. Wojskowi patrzą na nas trochę podejrzliwie, ale tylko rutynowo kontrolują nasze paszporty i nie zadają żadnych dodatkowych pytań.


Jerozolima miała być jednym z najważniejszych punktów wyjazdu, mimo tego, że przecież nie jestem religijna - większość atrakcji miała dla mnie głównie wartość kulturalną.
Przed wyjazdem, z lenistwa, nie opracowałam szczegółowego planu zwiedzania, postanowiłam po prostu pochodzić po Starym Mieście i pozaglądać w legendarne meczety, synagogi i kościoły.

To był straszny błąd.

To miasto zwiedza się wręcz fatalnie, nie mając żadnego ustalonego wcześniej planu, w którą stronę pójść.
Wiadomo tyle, że wszystko, co ważne, znajdzie się wewnątrz murów Starego Miasta, do którego można wejść przez 7 bram.
Stare Miasto podzielone jest na 4 dzielnice - muzułmańską, żydowską, chrześcijańską i ormiańską. Nie są one jednak specjalnie oznaczone, więc przechodziłam sobie z jednej do drugiej, mając za wskazówki głównie jedzenie pojawiające się na straganach.

Baklava, jestem u muzułmanów.

Po długim kluczeniu udało nam się trafić w końcu na Wzgórze Świątynne, czyli miejsce, o które ciągle chrześcijanie, żydzi i muzułmanie drą ze sobą koty. Ciężko się tutaj dostać, bo z kilkunastu bram dla niemuzułmanów dostępne są tylko dwie (!). Poza tym, zanim wejdziemy na ten superświęty teren, musimy przejść kontrolę bezpieczeństwa (i zostawić w depozycie naszą cenną flaszkę).

Sporo ludzi, jeszcze więcej żołnierzy.

Mimo dyndających karabinów są całkiem sympatyczni.

Zaczynamy od żydowskich świętości - idziemy pod słynną Ścianę Płaczu.


Dla kobiet i mężczyzn są osobne wejścia. Zapisuję swoją karteczkę i podchodzę pod sam mur, żeby gdzieś ją wcisnąć między inne modlitwy.

Ściana Płaczu po stronie żeńskiej...
... i męskiej. 

Wg tradycji żydowskiej, mniej więcej z tego miejsca Bóg wziął kawałek ziemi i ulepił Adama, Abraham omal nie zabił w ofierze swego syna Izaaka, a wspomniany Izaak z żoną Rebeką wymodlili sobie potomstwo.

Podumałam sobie nad całym judaizmem, po czym ruszyliśmy w stronę muzułmańskiej Kopuły na Skale.

To ta złota kopuła widoczna spomiędzy murów, superważny meczet w Jerozolimie.

Niestety, niemuzułmanie nie mają tam żadnej drogi wejścia i musiało mi wystarczyć podziwianie zza murów.
Wg tradycji muzułmańskiej, to stąd Mahomet wstąpił do nieba.
Po Mekce i Medynie jest to trzecie święte miasto islamu.


Na koniec zostawiliśmy sobie chrześcijańskie świętości.
Na pierwszy ogień - Bazylika Grobu Pańskiego.

Bardzo mała z zewnątrz, omal jej nie ominęliśmy.

Cała historia tej świątyni jest dostępna na niezawodnej Wikipedii.
Nastawiłam się nawet na jakieś poruszenie religijne - do czasu, gdy razem z tłumem weszliśmy do środka.
Hałas, przepychanie się, flesze błyskające z każdej strony - Kaplica Sykstyńska wydawała mi się przy tym miejscem pełnym ciszy i spokoju. Odpuściliśmy wchodzenie do jakiejkolwiek kaplicy i wyszliśmy po okrążeniu Grobu Pańskiego, pchani przez morze ludzi.

Zdjęcie w biegu, Grób Pański.

Tutaj też kończy się trasa Via Dolorosa, czyli Droga Krzyżowa. Ostatnie 5 stacji znajduje się właśnie w Bazylice Grobu Pańskiego, wcześniejsze są pochowane w wąskich uliczkach dzielnic muzułmańskiej i chrześcijańskiej.
Zabrakło mi niestety chęci i religijnej weny, żeby ją przejść, załączam więc tylko zdjęcia z jej początku.




Po czasie trochę żałuję, bo nawet sam spacer wąskimi uliczkami Jerozolimy - nie dodając do tego chrześcijańskiej symboliki -  mógł być fascynujący. Jeśli jeszcze trafi mi się okazja - na pewno skorzystam. 🙂


Cały dzień w Jerozolimie zmęczył nas na tyle, że marzymy tylko o szybkim opuszczeniu miasta i znalezieniu spokojnego miejsca do spania.

Kawał drogi idziemy na wylot, na szczęście dalej stop łapie się piekielnie szybko i finalnie dojeżdżamy do Kalia Beach nad Morzem Martwym.
Plaża niestety jest już zamknięta, więc pozostaje nam tylko:
  • zaopatrzyć się w jedną z najdroższych Coca-Coli, jaką kiedykolwiek piłam (9 zł za małą butelkę!);
  • rozbić namiot na dobrze ukrytej drodze dojazdowej;
  • zrobić drinki;
  • wypić drinki;
  • gapiąc się w totalnie rozgwieżdżone niebo - pójść spać.
Wielbłąd zaparkowany przy stacji benzynowej. Na wszelki wypadek?

Piękne miejsce do spędzenia nocy.

Drugiego dnia od rana słońce praży jak szalone, więc szybko wracamy w pobliże stacji benzynowej i próbujemy złapać stopa wśród tych kilku przejeżdżających drogą samochodów.
Dobrze, że to Izrael i w ciągu ledwie kilkunastu minut mkniemy na południe 🙂



Docelowo jedziemy do Ein Bokek, miejscowości z piękną, świetnie utrzymaną publiczną plażą, darmowym kempingiem i masą rosyjskich turystów.

Trasa wiedzie początkowo wzdłuż Morza Martwego, by po kilkunastu kilometrach oddalić się od brzegu. Jednak to nie droga została w ten dziwny sposób poprowadzona - zbiornik jest po prostu zbyt intensywnie eksploatowany (stosowanie mineralnego błota w kosmetyce, soli w kuchni) i poziom wody w akwenie obniża się o jakieś 30-40 cm w ciągu roku. Do tego dodajmy zmiany klimatyczne i przepis na przyspieszone wysychanie Morza Martwego jest gotowy.


Na brzegu morza nie warto plażować na dziko ze względu na bardzo niebezpieczne zapadliska, które łatwo można zauważyć na wysokości dawnego kurortu Ein Gedi. Grunt nad brzegiem systematycznie się obniżał, aż doszło do zawalenia się drogi wraz ze stacją benzynową. Izrael dobudował drogę objazdową, więc można bezpiecznie dojechać do innych plaż.

Wczesnym popołudniem, 70 km od Kalia Beach nareszcie możemy się walnąć na miękkim piasku, pójść po kolejną, jeszcze droższą Colę (już 12 zł 😮) i wejść do najniżej położonej solanki na świecie.

** Ein Bokek tak naprawdę nie leży nad "prawdziwym" Morzem Martwym, tylko nad drugim zbiornikiem, oddzielonym groblą od właściwego morza. Woda jest jednak tak samo słona :) 

Osławiona publiczna plaża w Ein Bokek z miękkim, wilgotnym piaskiem.

"Tego mi było trzeba: drinka, słońca, ciepła i fajnego towarzystwa. W takiej kolejności" ❤

Jesteśmy poza sezonem, niemniej i tak dziwnie mało tu jest ludzi.

Kąpiel w tym morzu to niesamowite uczucie - woda jest jak tępy syrop, gęsta i lepka. Gwarantuję, że dzięki niej można odkryć najmniejsze zadrapanie, rankę albo otarcie - piecze wtedy niemiłosiernie 😃 Do wody wchodzi się powoli, delikatnie się zanurzając i nie przekręcając się na brzuch. Akurat w tamtym miejscu sól się słabo krystalizuje i daliśmy radę wejść bez butów, jednak często przy brzegu kryształki soli są dobrze uformowane i łatwo się o nie skaleczyć (a później poczuć, jak słona woda wyżera ranę).


Na plaży są dostępne prysznice, więc spokojnie można się moczyć - nie ma problemu z opłukaniem ciała z soli.
Albo oczu, jeśli tak jak ja postanowicie je sobie przetrzeć, siedząc w wodzie... Lepiej tego nie robić! 😃
Całe popołudnie spędzamy na plaży, na zmianę mocząc się i susząc na słońcu. Pełny chillout!


Noc spędzamy na kempingu przy wylotówce z miasta. Wszystko, czego można potrzebować, jest dostępne - bieżąca słodka woda, płaskie miejsce pod namiot, widok na morze, spokój i cisza i miliony gwiazdek nad głową. Spanie na dziko w Izraelu jest zaiste kozackie! ♡

Morze Martwe wieczorową porą. W tle góry Jordanii.


Grudka soli wielkości pięści.

Plan na ostatni dzień to:
  • dojechać do Tel Avivu,
  • przejść się po mieście,
  • zjeść falafla,
  • wrócić w nocy do Polski.
Mało ambitny, łatwy do zrobienia. A przynajmniej taki się wydaje...
Autostop przez pustynię idzie rewelacyjnie - łapiemy max 5 minut, mamy fajnych kierowców, wygodne miejscówki i piękne widoki za oknem.





W kabinie tira


Dojechaliśmy bez problemu aż do Jerozolimy, a tutaj - jak krew z nosa! Przez jakieś 2h nie udało nam się ruszyć z wylotówki ani metra dalej :(
Z poczuciem przegrywu (ja) i chyba bez specjalnych wzruszeń (M.) podjechaliśmy tramwajem (tym razem grzecznie kupując bilety) do centrum z nadzieją na złapanie autobusu do Tel Avivu.
Przy okazji niedaleko dworca kupiliśmy też wyczekane falafle 😊

Mały, ale sycący falafel. Już nadgryziony ♡

Autobus pełen podejrzanie pachnących ortodoksyjnych Żydów podrzuca nas pod samo lotnisko, więc  aby wykorzystać nadmiar czasu:
  • jedna część grupy idzie się zdrzemnąć (M.),
  • druga ogarnia logistykę przed jutrzejszym wylotem do Frankfurtu (ja).
Odpada nam wizyta w Tel Avivie - trzeba to zostawić na kolejny raz. Cała północ Izraela zostaje na kolejny raz ☺️
Ostatnia fotka z Izraela, zaraz na przedmieściach Jerozolimy.

Podsumowanie kosztów:
  • loty LUZ - TLV - KRK: 171 zł
  • jedzenie i picie: 75 NIS
  • alkohol na bezcłówce w Lublinie: 20 zł (kluczowy wydatek w tej podróży 😊)
  • komunikacja w Izraelu: 31 NIS
W sumie jakieś 310 zł, wow! Świetna opcja na jesienny wypad, gdy u nas zaczyna się zbiorowa depresja, a jeden koc do popołudniowej drzemki (lub książki) to za mało. Tak więc brać i korzystać, póki izraelski rząd dotuje wojaże po ichniejszej ziemi 😊

Spodoba Ci si� r�wnie�

2 komentarze

  1. Okazja idealna dla typowego Polaka :D

    W sumie jestem ciekaw - jak to jest z alkoholem w tamtych rejonach?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najważniejsze - jest trudno dostępny i drogi, zwłaszcza ten wysokoprocentowy. Dlatego warto zaopatrzyć się wcześniej, zwłaszcza że wyjeżdżając poza UE nie płacimy podatku :)

      Usuń