Podróż uśmiechu :)

Czasami cel podróży nie jest najważniejszy - liczy się sama droga, to, czego się na niej dowiadujesz i co robisz

Bułgaria po sezonie, 21-24.10.2018

By 20:03 , , , ,

2018 rok zawodowo pełny był "zrywów" - dużo pracowałam i często zmieniałam placówki.
Dlatego szukając biletów na tradycyjny, październikowy wypad, skupiłam się na spokojnych rejonach Europy, z gatunku tych mniej turystycznych.
Dzięki Ryanairowi padło na Bułgarię.


Mój mało ambitny plan zakłada:

  • lot z Krakowa do Burgas;
  • spanie na lotnisku w Burgas;
  • jeden dzień i nocleg w Nesebyrze;
  • drugi dzień w Sozopolu;
  • kolejna nocka na lotnisku w Burgas;
  • lot z Burgas do Rzeszowa;
  • autostop z Rzeszowa do domu. 
Wszystko obmyślane tak, aby się nie przemęczyć i przypadkiem za wiele nie wydać 😉

Pierwsza nocka na lotnisku mija kiepsko - nie zabrałam ze sobą karimaty (jedynie śpiwór), co okazało się błędem nie do wybaczenia. Ławek jest całkiem sporo (i nawet nie mają podłokietników), są jednak metalowe i na tyle twarde, że nie da się na nich spać bez czegoś miękkiego pod sobą.
Płaszcz jest niewystarczający, sprawdziłam.



Po nocnych męczarniach wychodzę przed opustoszałe lotnisko i dość szybko łapię stopa do położonego 30 km dalej Nesebyru. 

Nesebyr (bg. Nesebar)

Większość wypoczywających na bułgarskim wybrzeżu jedzie na wycieczkę do tego miasteczka.
Taka trochę włoska Rawenna, czarnogórski Sveti Stefan, chorwacki Dubro... No nie, do Dubrownika to chyba jednak troszkę mu brakuje.


Niemniej oddaję honor, jest to jedno z najstarszych miast Europy i może pochwalić się historią sięgającą 1000 r. p.n.e., gdy zasiedlili je Trakowie, których wygonili Grecy, których później wygonili Rzymianie itp. W XIV wieku osiągnęło wszystko, co nadmorskie miasto mogło w tym czasie osiągnąć i stało się najważniejszym czarnomorskim portem. Z biegiem czasu jednak stopniowo traciło na znaczeniu, aż w XIX wieku stać się niewiele znaczącą wioską rybacką. Na szczęście wtedy kapituła UNESCO wciągnęła Nesebyr na swoją kultową listę i od tego momentu miasteczko stało się bułgarską gwiazdą turystyki.

No właśnie, turyści. Gdzie oni są?


Rozumiem, że jest październik, na dodatek poniedziałek, a przy tym stosunkowo wczesna pora, ale to miasto jest kompletnie wyludnione. Nie tylko z turystów, ale również z lokalsów! Same zabytkowe domki to jednak za mało, aby poczuć klimat miejsca - bez ludzi są to tylko piękne, opustoszałe budowle...

Spacerując po starówce i szukając otwartego jakiegokolwiek miejsca z jedzeniem, zastanawiam się nad tym - czyżby Nesebyr dzielił los znacznie większych od siebie zawodników, jak Amsterdamu, Paryża czy Barcelony, gdzie branża turystyczna zawładnęła rynkiem nieruchomości? Czy tutaj również zyski z najmu krótkoterminowego wzięły górę i lokalsi zostali wykurzeni przez drastycznie zawyżone czynsze?

Czasu na takie rozmyślania miałam aż nadto, bo półotwartą kawiarnię znalazłam dopiero przy drugim końcu starówki. Nie mam pewności, czy na pewno była otwarta dla gości - starsza Pani układała sobie rzeczy z tyłu i przyjmowała dostawę - ale w końcu podała mi kawę i zeschnięte tiramisu z zaplecza 😉

Po takim zastrzyku energii spokojnie mogę wrócić do właśnie otwierającego się dla odwiedzających Muzeum Archeologicznego.



Kupuję bilet łączony obejmujący wstęp do muzeum i kilku cerkwi na terenie starówki (15 lv).
Samo muzeum jest kameralne - nie jest zalane milionem eksponatów, które męczą i nudzą po 30 minutach oglądania. W gablotach są głównie najważniejsze obiekty charakterystyczne dla danej epoki w historii miasta (która, przypominam, obejmuje ponad 3000 lat). W godzinę można spokojnie zapoznać się z podstawowymi informacjami na temat bogatej historii Nesebyru.

Bardzo stara tablica.

Bardzo stara biżuteria.
W Nesebyrze trudno przejść więcej niż 500 metrów, nie natrafiając na żadną cerkiew. Trudno się też temu dziwić, skoro niemal od początku Autokefalicznego Kościoła Bułgarskiego biskupi mieli tutaj swoją siedzibę. Odwiedzam kilka z nich:

  • cerkiew św. Jana Aliturgetos - przepięknie ulokowana, nad samym brzegiem morza. Zrujnowana (pozostały tylko mury, bez sklepień), wstęp niemożliwy - wszelkie wejścia są okratowane.
    Ciekawostka - nigdy nie odbyły się w niej nabożeństwa. W czasie budowy jeden z robotników zginął w czasie pracy, a tamtych czasach był to jasny sygnał od prawosławnej Bozi - z tego miejsca świątyni nie zrobimy. Nawet jej nie poświęcili - stąd właśnie nazwa.

Widoczek z cerkwi.
  • św. Szczepana vel Nowe Biskupstwo - z XI wieku. Najcenniejszym zabytkiem są świetnie zachowane malowidła i freski, a także ikonostas, rzeźbiony tron biskupa i kazalnica, wszystko z XVI-XVIII wieku.
    To wszystko robi potężne wrażenie, zwłaszcza, że cerkiew jest mała i wszystko jest na wyciągnięcie ręki. Must see! Moja ulubiona 😊




  • cerkiew Chrystusa Pantokratora - z XIII wieku. Znana głównie z bajecznej, kolorowej fasady. Działa jako muzeum - w środku można obejrzeć zachwycającą kolekcję starych map (mam na myśli naprawdę starych, takich sprzed 500 lat, z zaznaczoną np. Wenecją).

  • cerkiew św. Jana Chrzciciela - z XIII wieku, sąsiadka Pantokratora.
    Długo czekałam na otwarcie (w końcu zapłaciłam za bilet, #cebula), a tymczasem okazało się, że w środku właściwie nic nie ma. Kilka ikon i odrapane ściany. Dlatego nie ma też zdjęcia.
    Wystarczy pooglądać z zewnątrz i pójść dalej.
Zamiast cerkwi - bułgarski koteł 😊
  • cerkiew św. Archaniołów Michała i Gabriela - niechcący, przypadkiem znalazłam 😇
    Piękna z zewnątrz, niestety zrujnowana - bez dachu.

  • cerkiew św. Zofii vel Stare Biskupstwo - najstarsza w Nesebyrze, z IV wieku (!!).
    Do naszych czasów przetrwały tylko ruiny, bez dachu i części ścian. Niemniej nadal jest to zachwycające miejsce, które koniecznie trzeba odwiedzić.
    Ciekawostka - w świątyni działało centralne ogrzewanie. Właśnie tak. Co na to krakowskie kamienice?


Spacerując opustoszałymi uliczkami miasta, mam mnóstwo czasu, żeby podziwiać domy budowane na nesebyrską modłę: kamienne fundamenty i parter oraz drewniane piętro.
Na dole lokowano spiżarnię (kamień zapewniał chłód wyśmienity do przechowywania win i zbiorów), na górze była część mieszkalna. W znakomitej większości domki służą teraz jako pensjonaty dla turystów.





Ach, Passat, powiew współczesności 💖
Po tym spacerowaniu bierze mnie porządny głód. Wśród wielu zamkniętych na głucho knajp znajduję jedną otwartą, na dodatek z tarasem na morzu. Zamawiam jedno z nielicznych typowo bułgarskich dań bezpiecznych dla wegetarian - prostą i pyszną sałatkę szopską.
Mmm, ten ogórek, pomidorek, oliwki... A ten ser, prawdziwy szopski ser z mleka owiec - rewelacja! Zakochałam się 😍

Cebuli oczywiście nie zjadłam. #TeamBezCebuli
Niespodziewanie dla mnie, Nesebyr zajął mi zaledwie 6 godzin. Szkoda marnować czasu - cisnę od razu na Sozopol.
Standardowy spacer na wylotówkę, kciuk, podwózka, kciuk i ... druga podwózka, ale tym razem znacznie odbiegająca od standardów.
Zabrali mnie dwaj głuchoniemi mężczyźni.
Oczywiście nie miałam o tym pojęcia, bo przecież jak mieliby mi o tym powiedzieć 😂
Pokazałam na mapie, że chcę dostać się do Sozopolu, kiwają głowami, więc wskakuję z majdanem do tyłu. Mija kilkanaście sekund, aż zauważam brak radia. Znaczy jest, ale wyłączone. Rzadko, bo rzadko, ale jednak się zdarza w samochodach, trudno, najważniejsze, że jadę. Ale chwila, oni sami w sumie też nie rozmawiają. Po kolejnej minucie nadal się nie odzywają - ani do siebie, ani do mnie. O co kurde chodzi??
Nagle zaczynają gestykulować. Dość energicznie. I nie przestają.
Cisza zaczyna mi ciążyć jak jeszcze nigdy wcześniej.
Ok, moja wyobraźnia uznała, że to idealny czas na przypominajki historii o zamordowanych autostopowiczach. Porwanych obcokrajowcach na okup. Zgwałconych dziewczynach, które nie mają wielu szans w starciu z dwójką dorosłych mężczyzn.
Oooo nie, co to za gest?? Wygląda podejrzanie podobnie do ruchu ręki podżynającej gardło!
Oni planują zbrodnię. Na mnie.

Ze strachu aż zaparło mi dech.
Nagle, z siedzenia pasażera wysuwa się męska dłoń z telefonem.
Ekran zatrzymuje się niecały metr przede mną.
To ... translator.
"Gdzie Cię podwieźć?"
Czas na wielkie uff...
"Sozopol centrum poproszę."

Widok na Sozopol z drogi. 50 km autostopem z głuchoniemymi, doświadczenie życia.

Sozopol

Po starożytnemu Apollonia, kolejna bardzo stara osada nad Morzem Czarnym.
Historia podobna do Nesebyru, czyli wielki rozkwit aż do XIX wieku, a później załamanie gospodarki, powrót do rybołówstwa i w czasie ostatnich kilkudziesięciu lat - rozkwit jako miasteczko turystyczne (jednak w mniejszym stopniu niż Nesebyr).

Zabytków też ma mniej - są to głównie cerkwie (w ilości kilku sztuk), z atrakcji wymienia się też Muzeum Etnograficzne i wycieczki na pobliską niezamieszkaną wysepkę św. Jana.

Zaoszczędziłam dużo czasu w Nesebyrze, więc Sozopol rozkładam na dwa dni. Dziś startuję od zwykłego spaceru po starówce, poznając jej najważniejsze atrakcje:

  • cerkiew św. Zosima - nie taka stara, bo z XIX wieku. Z zewnątrz naprawdę ładna, oczywiście wejście niemożliwe - zamknięte na cztery spusty.

  • cerkiew NMP - podobno piękna w środku. Nie wiem, bo było zamknięte...
Ta drewniana chatka to właśnie TA cerkiew.

Polecane muzeum - również zamknięte.

Sozopol po sezonie jest jeszcze bardziej wymarły niż Nesebyr.
Jakikolwiek plan na to miasteczko jest niepotrzebny, bo i tak wszystko jest pozamykane. Dwa dni to za dużo - najpewniej zmieszczę się w dwóch godzinach.
Łażę więc bez celu po pustych, wybrukowanych uliczkach, a jedynym dźwiękiem, który mi towarzyszy jest cichy odgłos własnych kroków. I miauczenie kotów.








Przejście całej starówki to zajęcie na kilkanaście minut, po których należy się odpoczynek, najlepiej nad samym morzem. Ładne mają to wybrzeże - idealne, żeby w samotności popatrzeć na pobliską wysepkę, posłuchać morza i wrzasku mew, a także zrozumieć, że ekologia jest fajną sprawą, natomiast śmieci pozostawione na wybrzeżu - NIE.



Jest dopiero późne popołudnie, a ja już nie mam co robić w tym miasteczku.
Powoli kieruję się więc w stronę hotelu na porządny nocleg ze śniadaniem w zawrotnej cenie 13 złotych. Cudowna jest ta Bułgaria poza sezonem!
Idę ostro w górę, bo hotel jest kawałek za starówką, a nowe dzielnice są zlokalizowane na wzniesieniach.
Nogi to już mi odpadają, plecak ciąży, marzę o chwili na drzemkę...



Nareszcie widać szyld! Ostatnimi siłami dochodzę do drzwi - drzwi zamkniętych na głucho.
Mam pierwsze złe przeczucia.
Dzwonię na telefon z Bookingu, dzwonię dzwonkiem do drzwi. Odpowiada mi aksamitna i złowroga cisza.
Po 20 minutach jedyny przechodzień informuje mnie, że przecież hotel jest closed, a w środku trwa posezonowy remont.
Posezonowa Bułgaria jednak wcale nie jest taka zajebista.
Nie powiem, sytuacja mnie podłamała, bo jest wieczór, zmęczenie daje o sobie znać, jestem bez noclegu, a w internecie nie ma praktycznie żadnych ofert poza kilkoma prywatnymi pensjonatami bez żadnej opinii. Na dodatek internet działa co najmniej koszmarnie.
Wybieram na Bookingu apartament, który znajduje się najbliżej i decyduję się do niego podejść osobiście.
Dzwonię telefonem, dzwonię dzwonkiem - cisza.
Może spróbować podjechać do Słonecznego Brzegu i tam szukać spania??
Siadam na murku nieopodal i rozmyślam, jak dojść na wylotówkę na Słoneczny Brzeg. I jak marny jest to plan.
Nareszcie w drzwiach pensjonatu pojawia się kobieta. Niemówiąca po angielsku.
Pokazuję ogłoszenie na Bookingu.
Zaprasza mnie do środka i prowadzi na piętro do dużego pokoju z wielkim łóżkiem, łazienką i klimą. 💗
Cena znacznie wyższa niż poprzedni hotel, ale przynajmniej mogę tutaj spać.
Ogarniam się w łazience, w której ze względu na oszczędność miejsca prysznic mam zaraz nad kiblem, i przy kojącym szumie zagrzybionej klimatyzacji idę spać.


Rezerwat Ropotamo

Budzę się rano z myślą: "Kolejny dzień do zagospodarowania, OMG. Co tu robić w tej Bułgarii?"
Skoro miasteczka mnie trochę zawiodły, to spróbujmy bułgarskiej natury.
Znajduję w okolicy rezerwat Ropotamo - choć nie oferuje specjalnych atrakcji, to opinie ma całkiem niezłe. Lepszy rydz niż nic.
Zbieram się na wylotówkę jedną z najgorszych dróg, jakie Google mógł mi wybrać.

Widoki są fantastyczne, ale HELOŁ, idę przez nieogrodzone pastwiska.
Tak, Google pokazuje, że jest tutaj droga.
Mój kierowca trochę się dziwi, że chcę wysiąść w miejscu, które jest oznaczone jako wejście do parku. 500 metrów dalej wiem, dlaczego.

Pomost, skąd odpływają statki w rejs po rzece Ropotamo.
Nie ma żadnej łódeczki. Nie ma ławek. Nie ma tutaj nic.
Ok, w takim razie wybiorę się na krótką trasę wzdłuż rzeki.
Udaje mi się przejść 50 metrów, po czym szlak się kończy, zarośnięty przez gęste krzewy i opanowany przez szerszenie (!!), które najpewniej mają gdzieś blisko gniazdo. Mam okropną fobię szerszeniową i na dźwięk brzęczenia tych potworów wpadam w panikę.
W panice wybiegam więc z powrotem na ulicę i dopiero tutaj dopada mnie wkurw, ale to taki porządny wkurw. Czy naprawdę nie można napisać gdziekolwiek, że skoro wysoki sezon już się skończył, to w tej cholernej Bułgarii nie działa NIC?? Sprawdzałam rano opinie na Google, Trip Advisor, jak już coś się trafiło na Facebooku, to tam również. Zero informacji.
A mogłam oszczędzić sobie czasu i fatygi i pojechać gdzieś indziej.
Z drugiej strony, jak patrzę na stan tego pomostu i ścieżki w lesie, to zastanawiam się, jakim cudem mogło to funkcjonować przed kilkoma miesiącami...

Zrezygnowana, decyduję się jechać na plażę, siedzieć tam do wieczora, czytając książkę i marząc o powrocie do domu.

W ten sposób trafiam na plażę Arkutino.


Siedzę w nieczynnym barze na plaży, biegam po tym niebywale miękkim piasku i myślę - to jest TO! W końcu czymś mnie ta Bułgaria porwie 💗



Lokalny zwierz. Chyba już nieżywy.
Najlepsze jest to, że jestem tutaj zupełnie sama! Kitram więc plecak na drugim końcu plaży i wdrapuję się na ścieżkę prowadzącą w głąb rezerwatu. Jeśli nie mogłam wejść od tej prawilnej strony, to spróbuję od tyłu 😃


Ścieżka wije się wśród krzewów i drzew. Jest w dość dobrym stanie, choć kilka razy gubię główny szlak - zawsze jednak trafiam na niego z powrotem. Myślałam, że będzie w tej dziczy więcej ptaków, ale i tak jakiś tam ptasi trel mi towarzyszy.
Błogo, cicho, spokojnie. Tak po słowiańsku 😊








Z jednej strony swojski las, z drugiej skaliste wybrzeże - trochę mniej słowiańskie, a bardziej śródziemnomorskie.




Docieram ścieżką aż do ujścia rzeki Ropotamo do morza. Na końcu nie ma nic poza stadami ptaków i jednego rybaka na łodzi.
Wracam tą samą trasą po plecak i zbieram się powoli na lotnisko.
To był jednak dobry dzień 😊

Ujście rzeki Ropotamo.


Nie udało mi się dojechać na samo lotnisko - mój kierowca zostawia mnie w Burgas, więc czeka mnie jeszcze kilkukilometrowy spacer do terminala. Nogi to już mam w d.pie, przyznam szczerze 😀
Noc mija lepiej niż poprzednim razem.
Rano pakuję się do samolotu do... Rzeszowa (zaiste, tanie loty wymagają wielkich poświęceń).

Autostop do Krakowa idzie zrywami - szybko z lotniska, długo na obwodnicy Rzeszowa (gdzie zawiązuję sojusz z innymi stopikami), w trójkę już w miarę szybko do Krakowa.
W Polsce zimno, deszczowo, buro - ale nie ma to jak w domu! 💗

Podsumowanie kosztów:
  • samolot KRK - BOJ - RZE (Ryanair): 87 zł
  • nocleg Sozopol: 21 lv
  • bilet wstępu Nesebyr: 15 lv
  • jedzenie: 32 lv
Sumarycznie 240 złotych za leniwą wycieczkę do leniwego, sennego miejsca.
Poza sezonem mogę te miejsca polecić tylko introwertykom szukającym wytchnienia od ludzi i cywilizacji. Albo ekstrawertykom, którzy mają już wszystkiego dosyć, chcą wszystkim rzucić i uciec na chwilę gdzieś dalej niż nasze Bieszczady 😃

Spodoba Ci si� r�wnie�

0 komentarze