Początek lipca 2015 był naprawdę gorący, nie tylko wskutek żaru lejącego się z nieba. Największa gorączka ogarnęła pogrążoną w kryzysie Grecję i finalnie całą Europę na wieść o możliwym wyjściu Greków z Unii Europejskiej. Turystycznym światem zatrzęsło- biura podróży i linie lotnicze drastycznie obniżyły ceny, aby utrzymać sprzedaż na przyzwoitym poziomie. I to jest to, na co czekałam :) Zgodnie z moimi przewidywaniami, Grecja przetrwała, nadal ma się świetnie, a ja za dwie i pół stówki, razem z Bartkiem i Anuszką, poleciałam na Kretę i do Aten :)
Do Wrocławia, skąd mamy lot na Kretę, jedziemy razem z Anuszką stopem. Stojąc na wylotówce w Pasterniku, nie spodziewałam się jednak, że ta "przeprawa" zajmie nam ponad 6 godzin! Zdecydowanie osiągnęłam niechlubny rekord stopowania do stolicy Dolnego Śląska.
|
W kabinie Turka, który zgarnął nas prosto z autostrady. |
Lot mija spokojnie, choć trochę się dłuży- trwa aż 3 godziny. Po przylocie przesuwamy zegarki o godzinę do przodu, na wyspie panuje więc późny wieczór.
Na lotnisku poznajemy sympatyczną Beatę, która wpada w odwiedziny do siostry pracującej sezonowo w jednym z hoteli. Wspólnie jedziemy autobusem (2,5e) do centrum Chanii.
Planowałam wcześniej noc w plenerze- nocne szlajanie się po mieście, drzemanie na ławkach w parku i wdychanie ciepłego, nadmorskiego powietrza. Pogoda płata nam jednak figla- jest zimno i mokro (dopadła nas ulewa).
Spacerujemy po opustoszałej starówce, a skuszeni aromatycznym zapachem gyrosu (i wizją dachu nad głową) chronimy się w Pita Goal, niedużym lokalnym barze.
Właścicielka, Ioanna, serwuje nam rewelacyjną pitę- w wersji tradycyjnej z mięsnym gyrosem, a w wersji wegetariańskiej- z warzywnym kotletem. Do tego frytki i absolutnie przepyszne tzatziki. Na dodatek ta przyjemność kosztuje zaledwie 2 euro :)
Ioanna po krótkiej chwili przysiada się do nas na pogawędkę. Niedługo później na stole ląduje domowy deser i butelka rozgrzewającego alkoholu. Porządna kreteńska gościna :)
Czas płynie, a nasze perspektywy na spędzenie nocy są nadal dość ponure- deszcz nie przestaje padać. Ioanna załatwia nam więc nocleg u swojej przyjaciółki w sąsiednim domu w bardzo atrakcyjnej cenie (10 euro!).
Noc, choć krótka, mija dość spokojnie, poza małą niespodzianką.... Nad ranem budzę się z mokrą twarzą - dach nie wytrzymał ulewy i zaczął przeciekać, a na mojej poduszce powstało dość duże jeziorko. Średnio przytomna, próbuję zabezpieczyć łóżko i pościel przed dalszą powodzią. Prowizoryczny system zbierania wody (czytaj: miska) na szczęście wystarcza, a ja mogę dospać do późnego rana.
Kolejny dzień znów nie zachwyca - jest pochmurno, bardzo wietrznie i co jakiś czas pada.
Kupując bilety, nie tak wyobrażałam sobie pobyt na Krecie!... Opalanie na niebiańskiej plaży
Elafonisi odkładamy na inny raz. Tymczasem korzystamy z uroków oferowanych przez
Chanię, drugie co do wielkości i prawdopodobnie najładniejsze miasto na wyspie.
Plecaki zostawiamy w wynajętym na ten dzień mieszkaniu. Rewelacyjna lokalizacja - w samym centrum miasta - pozwala nam na zupełną swobodę w eksplorowaniu Chanii.
|
Wąskie uliczki weneckiego portu z XIV wieku i wszechobecne niebieskie okiennice. |
Anuszka i Bartek siadają w kawiarni, a ja, uzbrojona w aparat i niespożyte pokłady mocy, ruszam na
fotograficzne łowy.
|
Nieczynna fontanna na jednym z placów. |
|
W jednym z mijanych kościołów. |
Miasto, choć urokliwe, jest jednak
trochę zaniedbane - brudne, popisane ściany czy elewacje wymagające porządnego remontu nie są najlepszą wizytówką miasta...
Po ulicach błąka się mnóstwo bezdomnych, ale niegroźnych psów, ze wzrokiem przesyconym smutkiem. Nieraz miałam ochotę przytulić je i wygłaskać, ale nie odważyłam się na to, choć serce mi się krajało na ich widok :(
W Polsce w tym czasie drzewa stały już gołe, a tutaj rośliny ciągle cieszą oczy żywozielonym kolorem.
|
Ogrody na ścianach kamienic. |
Na jednym z głównych placów starówki wznosi się
Katedra Ofiarowania Najświętszej Maryi, należąca do greckiego kościoła prawosławnego. Została zbudowana za czasów panowania Wenecjan (wczesne średniowiecze), a w czasie osmańskiej okupacji przekształcono ją w
fabrykę mydła. Jeden z władców Turcji oddał jednak tę świątynię chrześcijanom po cudownym ocaleniu swego syna, co przypisano wstawiennictwu Maryi.
|
Wspomniana Katedra. |
Zaraz naprzeciwko Katedry trafiam na najlepszy
sok z granatów, jaki kiedykolwiek piłam!
Sok jest wyciskany przy pomocy specjalnych prasek z kilku nieobranych owoców położonych ciasno obok siebie.
|
Czarna koszulka jest niezastąpiona - sok ma silne właściwości barwiące i nie spiera się. |
Bierzemy po kubku cierpkiego soku i idziemy na weneckie mury obronne.
Po mojej prawej stronie wznosi się wieża Katedry.
|
Anuszka i ja, a w tle Starówka. |
|
A tutaj w tle coś zupełnie niespotykanego... Dla wytrawnych znawców architektury o sokolim wzroku. |
|
Rzut oka na morze. |
Pomimo bardzo złej kondycji finansowej państwa, w knajpkach nie brakuje greckiej klienteli. Co tam jakieś bankructwo, najważniejsze, to czerpać radość ze spotkań z rodziną i przyjaciółmi przy wspólnym stole... :)
Wpadamy też do
hali targowej, jednej z popularnych atrakcji turystycznych. Podobno wzorowana na marsylskiej, choć
jeszcze w niej nie byłam (10.2016, edit - już byłam w Marsylii, ale zapomniałam odwiedzić halę :<). Bazarki są pełne
tradycyjnych greckich dobroci - przekąsek, przypraw, słodyczy, kosmetyków, standardowych suwenirów.
Jeden ze sklepików jest prowadzony przez Polkę - kupujemy u niej raki (lokalny alkohol) na wieczór.
U innego sprzedawcy bierzemy też
marynowane oliwki (jeszcze z pestkami!) prosto z dużej beczki i
owczy ser.
A na deser kupuję
migdałowy nugat - jest niewiarygodnie słodki!
|
Pożarty na miejscu. |
Pomimo niesprzyjającej aury decydujemy się też na spacer po promenadzie....
|
Tak, właśnie tej zalewanej promenadzie. |
Leniwe przedreptywanie z nogi na nogę zmienia się więc w uciekanie przed kolejnymi falami :)
|
W tle latarnia morska. |
|
Patrzcie! |
|
Tak się chroni przed falą! |
W porcie weneckim stoi najstarszy na wyspie meczet -
Meczet Janczarów.
Nazwa pochodzi od grupy doskonale wyszkolonych tureckich żołnierzy, którzy wywodzili się z chrześcijańskich rodzin i zostali wcieleni do armii w dzieciństwie w czasie podbojów kolejnych terytoriów.
Budynek pochodzi z 1645 roku. W okresie międzywojennym (1923 r.) przestał pełnić funkcje religijne. W trakcie bombardowań w czasie II WŚ został zniszczony minaret, którego już nie odbudowano. Obecnie meczet został odrestaurowany i funkcjonuje jako centrum kulturalno-artystyczne.
|
Widok na Meczet Janczarów |
Wieczór spędzamy w najlepszym miejscu Chanii - czyli w
Picie Goal! :)
|
Tutaj w drodze. |
Chociaż jesteśmy pół godziny po planowanym otwarciu, drzwi są zamknięte, a w środku jest ciemno i głucho. Po kilku minutach z zaplecza wyłania się jednak Ioanna i zaprasza nas do środka. Dopiero zaczyna przygotowywać jedzenie dla klientów. Ach, to południowa mentalność :D
Wieczorem dołączają do nas Beata wraz z siostrą. Dosiada się także mąż Ioanny, Leonidas. Przy suto zastawionym stole (tym razem po picie dostajemy lody!) i różnych trunkach rozmawiamy i śmiejemy się do późnych godzin nocnych :)
|
Lody dla "good kids" :) |
|
Domowa produkcja! Najlepszy rocznik! Mocne, że ho ho! |
|
Na zdjęciu lokoumi - greckie galaretki obsypane cukrem pudrem. Najbardziej nietrafiony zakup na hali targowej - zdjęcie na opakowaniu bardzo zachęcające, a wewnątrz istna tragedia ;) W stylowej buteleczce - wspomniana raki. |
W nocy, mocno rozgrzani i rozweseleni, idziemy nad morze (w końcu przestało padać!).
A tam niespodzianka - fontanna niczym sprowadzona wprost ze Śląska. Ku czci Utopka :)
Ostatniego dnia na wyspie odwiedzamy najbardziej ekumeniczny budynek, jaki kiedykolwiek widziałam - kościół z minaretem.
|
Agios Nikolaos (Kościół św. Mikołaja) |
Kościół został zbudowany w czasach weneckich, przed 1320 rokiem - wówczas był najważniejszym kościołem w mieście. Podczas okupacji osmańskiej budynek został zamieniony na meczet - dobudowano jednocześnie wysoki minaret z dwoma balkonami (podkreśla to jego wielkie znaczenie dla muzułmanów). W XX wieku kościół wrócił w ręce greckiego kościoła prawosławnego i zyskał jako patrona św. Mikołaja.
A minaret pozostawiono w spokoju - dzięki czemu można oglądać ten architektoniczny unikat.
Ostatnią rzeczą, którą chcemy zrobić na Krecie, jest zdobycie latarni morskiej. Podejmujemy ryzyko pomimo wysokich fal rozbijających się o wąską kamienną ścieżkę, która do tej latarni prowadzi. W końcu do odważnych świat należy ;)
|
Jeszcze sucha ja, jeszcze suchy aparat. W drogę! |
|
Pierwszy przystanek. Ależ wieje! |
Od tego miejsca rozpoczyna się najcięższy odcinek - przejście ścieżką szeroką na jedną osobę bez żadnej ochrony przed falami. Trzeba wymierzyć każdy krok.
|
Dotarł Bartek... |
|
Dotarłam i ja! |
Kretę żegnamy w ciuchach gdzieniegdzie zmoczonych morską wodą (wymierzanie kroków zawiodło :>) - wskakujemy w lotniskowy autobus, który trochę spóźniony zawozi nas prosto pod drzwi terminala.
|
Ostatnie spojrzenie na Chanię majaczącą w oddali. |
Tuż po 15:00 odlatujemy w stronę kontynentalnej Grecji, do Aten.
|
Ostatnie spojrzenie na kreteńskie wybrzeże. |
Podsumowanie kosztów (na osobę):
- lot WRO-CHQ - 90 zł
- jedzenie i picie - 26,20 e
- noclegi - 24 e
- transport lokalny - 5 e
Sumarycznie 322 zł. Niska cena jak za leniwy weekend na Krecie połączony z integracją z miejscowymi ludźmi :)
Kreta niestety nie okazała się dla nas łaskawa - pogoda nie dopisała, a mając tak niewiele czasu, nie mogliśmy wyruszyć daleko poza Chanię. Nie chcąc generować dodatkowych i niemałych kosztów postawiliśmy na spokojny spacer po Chanii i wieczorne posiadówki w barze u Ioanny. I był to świetny wybór :) Mamy co wspominać!
2 komentarze
O tej porze roku powinna tam być cudowna pogoda ! ;]
OdpowiedzUsuńKońcem października też miało tam wyglądać inaczej ;)
Usuń